Bornholm - Wyspa marzeń 2013

 

Położona na środku Bałtyku , niecałe 100 km od linii naszego wybrzeża wyspa Bornholm z racji mikroklimatu nazywana jest niekiedy Majorką Północy, albo częściej Wyspą Marzeń. Bornholm oferuje wiele atrakcji w tym największy w Skandynawii średniowieczny zamek Hammershus , klifowe wybrzeża, wspaniałe muzeum motoryzacji i fantastyczne drogi.  

Jesienny  ciepły weekend zachęcał do wypadu gdzieś dalej i wtedy pojawił się pomysł, że w zasadzie weekendowo mógłbym skoczyć na duński Bornholm. Szybko okazało się, że z Kołobrzegu można na wyspę przeprawić się korzystając z usług Kołobrzeskiej Żeglugi Pasażerskiej katamaranem Jantar. W 4,5 godziny i to z motocyklem.

Tak zachęcony pognałem do Kołobrzegu zaliczając po drodze krótkotrwałe za to  intensywne oberwanie chmury, z efektem  „woda wszędzie” który osiągnąłem po 20-tu minutach w trakcie rozważania czy założyć kombinezon przeciwdeszczowy czy nie. Rozważania te i tak nie miały sensu, bo w każdym bucie chlupotało już sobie radośnie po parę litrów wody zebranej z jezdni na skutek zatkania się w pewnej mieścinie odpływów z jezdni.  Nie ma to jak jechać środkiem rwącej rzeki.

Co zrobić. Taka przygoda. I tak ok. 6-ej nad ranem zameldowałem się w kołobrzeskim porcie przy katamaranie Jantar. Owa jednostka pasażerska potrafi zabrać na pokład do 280 pasażerów (i tyleż rowerów w szczycie sezonu) i w zależności od wielkości na rufę od 3 do 5 motocykli. Sprzęty ustawiane są  na otwartym pokładzie, więc przy nie sprzyjających warunkach masaż solą morską jest za darmo w cenie, ale od czego są myjki ręczne na stacjach. Wystarczy opłukać i już. Jantar jest piękną, dużą jednostką. Ma dwie restauracje (oj dobrze gotują, dobrze) i jak są chętni to w tylnej części jest nawet dyskoteka. Czyli żyć nie umierać.

Stoję, podziwiam, schnę , robię zdjęcia czekając na ształowanie mojej Mechanicznej Pomarańczy, aż tu nagle wtacza się na keję z hukiem Wild Star i koleś centralnie wpycha się jako pierwszy na trap. Zanim oniemiały tym zuchwalstwem rozwinąłem sztandary i szabli dobyłem facet do mnie podszedł i okazało się że właścicielem owego Wild Stara jest Mirek Balicki, czyli armator Jantara we własnej osobie. Nasi są wszędzie.

Dzięki uprzejmości Mirka mogłem zwiedzić cały statek z mostkiem kapitańskim łącznie. Opowiedział mi też o wyspie udzielając szeregu cennych rad i co dla nas motocyklistów fajne zaoferował, że jeżeli ktoś chce płynąć na wyspę z motocyklem to może przyjechać wieczorem dnia poprzedniego i prześpi się na Jantarze. Wystarczy zadzwonić i się umówić. Dlatego podaje tu link do strony: Kołobrzeskiej Żeglugi Pasażerskiej.

Jednym słowem super gość – jak i cała załoga.

Już sam rejs na Bornholm jest atrakcją samą w sobie. Wyjście z portu o świcie, kiedy słońce wschodzi daje możliwość zrobienia unikatowych zdjęć jest doznaniem bezcennym. W morzu po drodze spotykaliśmy kutry rybackie na których trwały połowy wędkarskie.

Pogoda jak stół, morze niczym jezioro, bezchmurne niebo i 17 st a im bliżej wyspy.. tym cieplej. Warto wiedzieć, że Bornholm ma swój własny mikroklimat. Jest tutaj zawsze o 3-4 stopnie cieplej niż na naszym wybrzeżu (mimo że to przecież 100 km dalej na północ), pada o wiele rzadziej niż u nas a i morze przy plażach jest zdecydowanie cieplejsze. Ba, rosną tutaj figi! I stąd Majorka Północy.

Po wyładunku w Nexo po aksamitnym wręcz asfalcie tempem relaksacyjnym pojechałem drogą wiodącą dookoła wyspy na trasę liczącą ok. 140 km. Bornholm ma od końca do końca 40 km, posiada niesamowitą sieć dróg rowerowych (ok. 230km), szereg kameralnych kempingów a zamieszkuje go niespełna 40 tyś mieszkańców.

Wschodnia część wyspy charakteryzuje się klifowym ciekawym wybrzeżem do którego przyklejone są małe miejscowości z portami a raczej lokalnymi porcikami pełnymi kolorowych domków i wędzarni ryb. Najładniejszą z nich jest bezsprzecznie Gudhjem. Wracając do wędzarni to warto dodać, że na Bornholmie specjalizują się w potrawie o nazwie Słońce nad Bornholmem (Sol over Bornholm)  czyli  wędzonym śledziu podawanym na ciepło, który sławny jest w całej Skandynawii. Faktycznie coś pysznego i warto spróbować, nawet jak się za rybami nie przepada.

Na północnym krańcu wyspy na wzniesieniu stoją ruiny potężnego zamku Hammershus który od XIII wieku strzegł wyspy. Wdrapanie się na wzniesienie trwa dłuższą chwilę, ale jest to świetny punkt widokowy z którego widać dużą cześć wyspy oraz rozciągające się klifowe wybrzeże.

Wycieczka po Bornholmie jest o tyle przyjemna, że ruch samochodowy można określić jako znikomy, jakość dróg nawet tych lokalnych jest rewelacyjna, a widoki są zgoła sielankowe.

Ciekawostką Bornholmu są cztery kościoły w kształcie rotund, które służyły też jako zabudowania obronne. Bardzo ciekawe budowle warte zobaczenia. Oczywiście na wyspie nie brakuje wiatraków mniejszych, większych, czynnych i tych dla turystów. Są rozsiane po całej wyspie. Najładniejszy jest  chyba biały holender w Arsdale. I tak sobie kontemplacyjnie podróżując w promieniach jesiennego słoneczka doczłapałem do prawdziwego celu wycieczki czyli do Bornholms Automobilmuseum w Aakirkeby.

Położone niedaleko Nexo na uboczu muzeum ma w swojej kolekcji ok. 75 pojazdów najróżniejszych marek. W tym uwaga: prawdziwą Syrenę i naszego malucha oraz najstarsze modele Łady i Wartburga 311 z 1959 roku. Ba – dumnie tą część poświeconą produktom bloku komunistycznego uzupełnia Simson i MZ ETZ 250.

Muzeum w kolekcji posiada też ok. 40 motocykli – z perełek jest jedna z pierwszych Hond – 250-tka z 1960 roku, jest sporo NSU, BMW, Arieli, a nawet Harley Davidson z okresu międzywojennego. Kolekcję uzupełniają traktory, łodzie, silniki, zainscenizowany jest też warsztat samochodowy sprzed 70 lat. Krótko mówiąc dla tych co lubią – półtorej godziny z głowy jak nic.

Im więcej po wyspie jeździłem tym bardziej żałowałem że tak mało mam czasu, aby wszystko zobaczyć. Niestety Jantar pływał w tym okresie tylko raz w tygodniu, więc jakiekolwiek spóźnienie na niego spowodowałby konieczność tygodniowego oczekiwania na transport. Poganiany więc czasem popędziłem z powrotem do portu gdzie trwał już załadunek na statek.

Droga powrotna do Kołobrzegu ze względu na zmieniający się stan morza upłynęła mi na zastanawianiu się czy motocykle jeszcze na rufie są czy już pofrunęły do Bałtyku, oraz na wpatrywaniu się w bulaj w którym na zmianę widać było tylko: wodę – niebo – wodę – niebo – wodę - niebo.

I tak wybujani za wszystkie czasy cało i szczęśliwie wylądowaliśmy na powrót w naszej ukochanej ojczyźnie, gdzie dnia następnego w niedzielny poranek pierwszą  napotkaną osobą na trasie był cierpiący na bezsenność strażnik gminny instalujący własnie swojego trójnogiego przyjaciela. W koszu na śmieci ,a jakże i to w dodatku schowanym za płotkiem. I wszystko to dla naszego bezpieczeństwa. Aż się wzruszyłem.

Uzmysłowiło mi to fakt, że na Bornholmie nie widziałem ani jednego tego typu urządzenia i naprawdę nie wiem jak Duńczycy mogą bez tego żyć. W każdym razie od tej strony też jest to Wyspa Marzeń.

A na Bornholmera, czyli wędzonego śledzia coś mi mówi że jeszcze się kiedyś skuszę. Był pyszny tak jak i cała wyspa.

HOME