V-strom 1000 ABS (2014) test
Stąd do przygody?
Internet i media pełen są testów nowego Sztormiaka w wersji 1000 obfitujących w szczegóły technicznie, historię modelu czy porównującego go z innymi sprzętami. Postanowiłem przyjrzeć mu się od innej strony. Czy jest to motocykl do ciągłej pracy, który będzie jeździł przez przez 6-8 lat, pokonując bezawaryjnie minimum 100 tys. km w każdych warunkach pogodowych? Czy jest na tyle komfortowym sprzętem, że da się przejechać nim wygodnie 1000 km za jednym zamachem? Ile będzie kosztował eksploatacyjnie? Bo ma kosztować mało, a serwis odwiedzać jak najrzadziej. Krótko mówiąc – czy spełni zadania woła roboczego, czy jest też kolejną kolejną przycieżką fosiastą panienką na szpileczkach która może i nóżki ma ładne, smatfonika najnowszego, ale w góry w deszczu z Tobą nie pójdzie, jej eksploatacja będzie Cię regularnie rujnować, a kontrolka F1 - „mam focha” będzie zapalać się co chwilę.
Znaleźć motocykl spełniający takie wymogi jest ciężej niż kobietę, bo wybór mniejszy, a koszt zakupu większy. Oczywiście można by się tu spierać, co droższe, wszak eksploatacja w obu przypadkach sporo kosztuje, a przy odsprzedaży można i tu i tu nieźle stracić, ale jedno jest pewne: motocykl do podróżowania ma być zakupem na lata a nie chwilową przygodą.
Tak jak w grach komputerowych najważniejsza jest ich grywalność, tak w przypadku motocykla najważniejsza jest „jeżdżalność”, czyli właściwości trakcyjne zwane też inaczej frajdą z jazdy.
Nowy V-strom 1000 kiedy pierwszy raz go zobaczyłem na zdjęciach delikatnie mówiąc nie wzbudzał we mnie pozytywnych wibracji, gdyż wyglądal na kolejny motocykl bulwarowy. Stąd byłem też ciekaw jak ma się wersja produkcyjna do przedprodukcyjnej i jak to jest naprawdę w rzeczywistości.
V-strom ma gabaryty starej 650-tki, nie licząc tego że jest o ca 10 cm dłuższy. Ale masę ma podobną. Różnica 8 kg jest niezauważalna. Pozycja kierowcy jest odprężona i wygodna. W połączeniu z kanapą daje odczucie komfortu pozwalającego jechać od świtu do nocy.
Świetnym pomysłem jest zwężenie przedniej części kanapy, tak, że ja przy 175cm wzrostu jadąc motocyklem wyższym niż poprzednia generacja swobodnie dotykam obiema stopami ziemi. I to jest warunek podstawowy zakupu motocykla bo żadne stanie na palcach czy podpieranie się jedną nogą nie wchodzi w grę. Zwężenie to wraz z wąskim zbiornikiem paliwa pozwala kontrolować motocykl kolanami.
Pasażer na kanapie po prostu zasypia. To tyle co do jego komfortu podróży.
Motocykl jest nieprawdopodobnie poręczny i zwinny. Ba, jadąc nim czułem się jakbym użytkował go rok a nie pierwszy raz na niego wsiadł. Manewry wykonuje lepiej niż 650-tka (ta starsza) tzn. zwinniej. V-strom daje wrażenie lekkości niespotykane w tej klasie. Wynika to z tego, że jest znacznie lżejszy od konkurencji która poszła w kierunku budowania motocyklopodobnych czołgów.
Przedni widelec upsidedown budził moje zastrzeżenia pod kątem osłony uszczelniaczy przed błotem zbieranym z jezdni. Ale Suzuki tak go osłoniło że czapki z głów. Poza tym pracuje bez nurkowania i razem z tylnym w pełni regulowanym amorem daje w efekcie rzadko spotykane poczucie stabilności czy w wolnej czy szybkiej jeździe. Wybieranie dziur i nierówności o klasę lepsze niż w nowej 650-tce. Muszę się przyznać że specjalnie zaliczałem wszystko co mogłem na drodze czekając na strzał w kręgosłup obwieszczający koniec możliwości tłumienia, ale się po prostu tego nie doczekałem. Motocykl prowadzi się z taką dziecinną łatwością, że mógłby spokojnie być pierwszym jednośladem w życiu.
Ergonomia bez zarzutu. Tablica przyrządów bardzo ładna i przede wszystkim dająca w sposób jasny i logiczny informacje potrzebne kierowcy, choć miałem wrażenie nadamiru informacji.Obsługa intuicyjna genialnym w swej prostocie panelem na lewej stronie kierownicy. Ale wymaga nauczenia się obsługi, no i aby skasowac cokolwiek musimy nacisnąć guzik na pulpicie z zegarami co za wygodne nie jest. Super sprawą za to wg mnie jest możliwość jednym ruchem zmiany pokazywania prędkości i pokonanego dystansu z km na mile. Czyli można jadąc do GB ułatwić sobie życie, a poza tym w przypadku ściągania motocykla z USA, czy Anglii nie będzie kłopotu z prędkościomierzem. Genialne.
Podoba mi się precyzyjny wskaźnik paliwa oraz podawanie średniego spalania dla dwóch dziennych przebiegów osobno. Jeżeli jesteśmy przy elektronice to moje oczekiwania w tym zakresie są proste: jak najmniej. Przy dużych przebiegach i wieloletniej eksploatacji w ciężkich warunkach pierwsze co leci to właśnie elektronika. I to przeważnie kiedy leje i jest zimno. Wtedy padają czujniki różnych gadżetów nadwyrężone zębem czasu i wtedy zanika przewodzenie na stykach i płytkach. Dlatego motocykle z elektronicznie regulowanym zawieszeniem i tym i jeszcze tamtym i owamtym, wyposażone w czujniki ciśnienia w oponach, czy inne pierdoły u mnie odpadają w przedbiegach i nie biorę ich pod uwagę przy decyzji o zakupie. Bałem się że Suzuki dołączy do grona weekendowych zabawek, a tu miłe zaskoczenie. Oprócz ABS-u mamy tylko kontrolę trakcji. Też bym twierdził ze zbędną dopóki nie sprawdziłem jak działa. A działa tak… jakby jej kompletnie nie było.
Ale spróbuj w kopnym piachu zrobić skręt kierą i odkręcić gaz do końca a się zdziwisz. Motocykl zamiast dostać uślizgu, zabuksować kołem po prostu…pojedzie do przodu jak czołg i to bez uczucia robienia czegoś za kierowcę. Co prowadzi mnie do wniosku, że kiedy popełnię błąd w ciężkich warunkach to Sztormiak ma duże szanse poradzić sobie sam i uratować mi życie. Ponieważ je sobie cenię więc ten patent kupuję. Poza tym trzystopniowa kontola trakcji pozwoli przeżyć na stukonnym motocyklu mniej doświadczonym motocyklistom skutecznie korygując różne mniej mądre pomysły wynikające z braku doświadczenia. Podobnie działa ABS. Tylko wtedy kiedy potrzeba.
A jeżeli ABS to należy dodać coś o hamulcach. Z przykrością muszę stwierdzić że mój prywatny Sztormiak 650 K9 w porównaniu z Kaczorem po prostu ich nie ma.
Aha… Kaczorem.. nowy V-strom 1000 przez swój charakterystyczny dziób (byłem przeciwnikiem dopóki na żywo nie zobaczyłem) zyskał u mnie taką ksywkę, a jeżeli byłby mój mówiłbym mu po prostu Donald.
Tak więc Donald ma hamulce jak żyletka. Przód dwoma palcami, tył ostry – łatwo dozowalny. Wreszcie, bo hamulce w V-stromach pojawiły się jak wiadomo dopiero wraz z nowym modelem 650 czyli w 2011 roku. Wcześniej oferowano przedni zwalniacz i tylny udawacz zwalniacza. Mała uwaga: po przejechaniu pierwszych 800 km nowym V-strom 1000 wsiadłem na nową 650-tkę. Na hamowaniach o małe co dwa razy nie przejechałem zakrętów bo zaczynałem używac hebli na mniejszym Sztormiaku po prostu zbyt późno. Wrażenie: jakby ich nie miał, a przeciez ma niezłe. Ale cóż - w V-strom 1000 mamy układ hamulcowy przeniesiony z ....GSX-R-a. I wszystko w temacie.
Zapewne wielu to zdziwi że nic jeszcze nie napisałem o silniku, ale kolejność nie jest przypadkowa a ma na celu pokazanie priorytetów doboru motocykla na wiele lat.
Ponieważ ergonomia, zawieszenie i hamulce Donald zaliczył więc pora na moc. Motocykl do turystyki i codziennego użytkowania nie potrzebuje stu koni. Ale z drugiej strony od przypadku głowa nie boli. Suzuki odwaliło kawał dobrej roboty. Litrowy silnik wraz z przekładnią ustawiony jest tak, żeby w dolnym zakresie do 4 tyś obrotów dawał wrażenie jazdy 650-tką pozwalając na ekonomiczna jazdę (do 100 k/h mieści się w 5l/ 100km) a potem bez „strzału” w sposób linowy nadciąga MOC. Powiedziałbym że jak na turystyka huragan mocy nawet. Obojętnie z którego biegu się odkręci motocykl dostaje potężnego kopa. Jazda od 6 tys. obrotów w górę to jazda z włączonym hipernapędem. Jeżeli ktoś mi kiedyś powie że mu brakuje mocy w nowym 1000-cu to osobiście kupię mu koszulkę z napisem Malkontent i wręczę, bo pełne wykorzystanie tego co potrafi ten silnik połączony z tą ramą i tymi hamulcami może odbyć się tak naprawdę tylko na torze. W zastosowaniu drogowym i turystycznym nie ma żadnej szansy, aby wykorzystać możliwości maksymalne motocykla bez błyskawicznej utraty prawa jazdy. Choć oczywiście forumowi motocykliści najwięcej jeżdący motocyklem w internecie będą tu opowiadać różne bzdury i głupoty, ze mało, że przydałoby sie więcej i trele morele. Pamietac jednak należy że silnik pamięta czasy TL 1000 i SUZUKI trochę tu buja klienta, bo odmłodziło staruszka, skróciło przełożenia o 6% - przez co motocykl jedzie maks. "tylko" 200 km/h (stary tysiąc ciągnął 210 km/h) i pisze że to Panie Dzieju je nowe. Dlatego niestety Donald lubi golnąć. Ale o tem potem.
W takim motocyklu interesują mnie tutaj jeszcze inne rzeczy: lekkość operowania sprzęgłem – tu hydrauliczne dwoma palcami, no bajka, wchodzenie biegów – bez zarzutu i użytkowy dolny zakres mocy.
A tu jest tak że normalna jazda odbywa się do 4-4,5 tys. obrotów. Czyli motocykl mknie do 120 km/h niczym wiatr, silnik ledwo mruczy, spalanie wtedy jest prawie (no moze z literek wiecej tak a 5,5) jak w 650-tce,a obrotomierz sprawia wrażenie zepsutego bo ledwo się rusza. I to jest to. O ile nie zauważysz że Suzuki sprytnie wyskalowało obrotomierz i 4 tyś obr/min jest na samym dole zegara, a w starszej wersji to już tak pod połowę zakresu.
V-strom napędzany jest łańcuchem a nie kardanem i całe szczęście, bo i zysk na masie i zysk na kosztach. Mamy też sprzęgło anty-hoppingowe, czyli omyłkowa redukcja biegu na zbyt niski nie spowodouje zablkowania tylnego koła, co przy tej mocy mogłoby się skonczyć nieprzyjemnie.
Dźwięk tłumika jest przyjemny. I o wiele fajniej się go słucha w trakcie jazdy niż stojąc obok motocykla. Osobiście bym go nie wymieniał, bo długie przeloty z jakimś dudniącym przelotem to zerowa przyjemność dla uszu kierowcy i mordęga dla pasażera, ale dla fanów huku, grzmotu i lansu Suzuki zrobiło ukłon w takiej postaci, że końcówka wydechu jest demontowalna i można sobie założyć co tam się chce z możliwością powrotu do oryginału.
Z przydasi wreszcie w standardzie mamy gniazdo prądowe i to na normalną wtyczkę a nie jakąś tam wymyślną, co w połączeniu z tym że dostępny jest również akcesoryjny uchwyt pod nawigację mnie osobiście mocno przekonuje. Szkoda tylko że gniazdo podłaczone jest "po stacyjce" czyli na postoju prądu nie ma. Przedni błotnik skutecznie dołem chroni silnik i nogi kierowcy przed wodą, tylny amortyzator jest fajnie i prosto osłonięty gumą i kierownica z tworzywa od rozbryzgów idących od tylnego koła, pod kanapą jest fajny schowek (choć w 650-tce jest większy) w którym będzie można zamontować scotoilera czy inny automat do smarowania łańcucha (swoja drogą nie kumam dlaczego nawet w opcji producenci go nie oferują skoro prawie wszyyscy w turystyce je używamy). Skrzynka bezpieczników na wierzchu, akumulator nie przymocowany jakąś gumą, tylko umocowany przykręcanym wspornikiem. Fabryczne gmole to potęga. Firmy akcesoryjne tutaj nie zarobią. Motocykl jest świetnie chroniony. Do ochrony służą tez tylne sety, które są tak rozsunięte, aby motocykl kładł się na nich. A potem można je odkręcić i wymienić w minutę. Super. Tak samo solidna jest osłona spodu silnika wykonana z tworzywa. Nie widzę potrzeby zakładania aluminiowej – ale też taka jest oferowana.
A teraz łyżka dziegciu.
Suzuki chwaliło się regulowaną w trzech położeniach szybą która można też jednym ruchem ręki w trakcie jazdy (fakt – działa) odchylić i to w trzech stopniach. To prawda. Ale w przypadku standardowej szyby nie ma to znaczenia bo jedynym położeniem będzie to najwyższe z maksymalnym jej wyprostowaniem do pionu. Inaczej po prostu wieje prosto w fejs i to przy moim średnim wzroście. Czyli szyba kasku jest w muchach. Poza tym jest zbyt wąska – stary DL 1000 czy 650 z racji szerokiego przodu (dwa reflektory) miał szeroką szybę i ona chroniła lepiej ramiona i barki. Tutaj Panowie od designu motocykla chcąc uzyskać smukłość sylwetki osiągnęli swoje kosztem osłony przed wiatrem. Mówiąc krótko – kupując brałbym w opcji szybę turystyczną (bo takowa jest) bo ta która jest "w cenie" tylko ładnie wygląda.
Warto wspomnieć że dźwignia hamulca i sprzęgła są regulowane, lusterka są od poprzednika więc widoczność do tyłu jest wręcz kinowa.
Pozostały dwie rzeczy. Bagaże i koszta eksploatacji.
System kufrów został zaprojektowany razem w motocyklem. Wygląda bajecznie, wykonany jest bardzo solidnie. Montaż bez stelażowy – super. Poza tym motocykl z kuframi ma taką samą szerokość jak bez nich. I to się chyba jeszcze w tej klasie motocykli nie udało nikomu. Cieszy mnie fakt, że Suzuki nie zamontowało tych aluminowych psujących skutecznie aerodynamikę ciężkich pudeł które mają świadczyć o niby to „adwenczerowatości” właściciela, a służących przede wszystkim do lansu, a zamontowali coś praktycznego i zgrabnego.
Co do pojemności już tak różowo nie jest. Została poświęcona na rzecz designu i teraz się poznęcam. Chyba zatrudnili sobie do ich zaprojektowania kolesia z BMW. Bo owszem karta kredytowa do nich wejdzie, japonki, flaszka, majtunie i kosmetyki oraz skarpetki też. Ba zmieści się nawet tablet. Ale taki 12 cali bo większy już nie. Czyli Pan Prezes będzie zadowolony. Ale turysta motocyklowy już nie. Znęcając się dalej powiem, że próba zmieszczenia bocznego kufra w całości do zwyklej Kappy K40 (a więc też do bocznego kufra) zakończyła się… sukcesem.
Tak więc z laptopem do roboty pojedziesz tylko wtedy jak go sobie na kanapie przytroczysz, co biorąc pod uwagę fakt, że będziesz miał do dyspozycji trzy z zewnątrz wyglądające na spore kufry może dziwić.
O ile dochodząca mnie informacja że topcase w dodatku kosztuje ok. 2,5 tys. zł (!?) a boczne 4,7 tyś (!?) to cennik BMW robi się tani.... Mimo poszukiwań żadnych elementów wykonanych w nich ze złota czy platyny nie znalazłem. Są wykonane z bardzo dobrego, ale jednak tylko plastiku.
A poważniej to na solo mogą wystarczyć o ile weźmie się do nich torbę na kanapę, w dwie osoby nie ma szans. Krótko mówiąc – Givi czy Kappa mają pole do popisu. I jeszcze: nawet półbuty do bocznewgo wchodzą z problemami.
Warto dodać za to, że płaski zbiornik stwarza możliwość założenia ogromnego tankbagu i to jest dobra wiadomość.
A teraz najważniejsze. Eksploatacja. Motocykl wyposażony jest w solidny silnik rodowodem sięgający do lat dziewiędziesiątych. Konstrukcja znana, sprawdzona, trwała. Stąd wiadomo już na starcie że 100 tyś km przejedzie bez większych problemów. Wymiana oleju co 12 tyś km, filtra oleju co 24 tys. km a powietrza aż co 36 tys. km - to same dobre wiadomości dla mnie, a gorsze dla mechaników. Co prawda zawory niby powinno się sprawdzać co 24 tys. km, ale wieloletnia praktyka w użytkowaniu V-stromów mówi, że w okolicy 50 tys. km wystarczy.
Dodajmy do tego że motocykl pali 5-5,5 litra przy normalnej jeździe (czytaj: tak jak wszyscy jeździmy a nie jak opowiadamy laskom) a przy autostradowej (licznikowe 140-150 km/h) 6,5l/100km. Czyli nie jest źle, choć jak mu sie przyłoży 160-170km/h to i 8,5 l/100km komputer pokaże. Zbiornik przez to wolałbym większy, bo 20l wystarcza na niecałe 400 km no i jest to o 1,5 do 2 litrów więcj niż pali zliftingowany model "650".
Jeżeli miałbym wybierać w tej chwili motocykl na 100 tys. km na 6-8 lat w tej klasie zdecydowanie byłby to V-strom. Wiem że są mocniejsze od niego i bardziej bogato wyposażone motocykle, ale równocześnie są zbytciężkie, za mało zwinne, przepakowane zbędną elektroniką, zbyt drogie w serwisie i nie wzbudzają przez ilość gadżetów mojego zaufania co do trwałości przy długoletniej eksploatacji.
Nie bez znaczenia jest cena. 50 tys. zł to dużo pieniędzy, ale to zaledwie dwie trzecie ceny dużego GS-a. Jak napisał Jeremy Clarkson o cenach BMW: popatrz na pojazd, - pomyśl dowolną maksymalną cyfrę, potem wymnóż to razy dwa i tyle zoabczysz w cenniku.
Inne motocykle tej klasy są sporo, ale to sporo droższe, a jedyny cenowo konkurent czyli Versys nawet nie udaje, że ma coś współnego z enduro będąc po prostu szosowym turystykiem typu UJM.
Wracając do nowego V-stroma to jeżeli jazda na motocyklu jest najlepszą rzeczą jaką można robić w ubraniu, to tego uczucia można na nim doświadczyć. A do konkurencji Suzuki wysłało krótką wiadomość:: Donald is coming ;-)
Natomiast ja jako oszczędny Wielkopolanin z dziada pradziada zostanę przy klasie 650, ponieważ pomiędzy oboma motocyklami jest 15 000 zł różnicy w cenie co daje mi paliwo na 60 tyś km . No i spalanie jest zdecydowanie niższe a przez to zasięg zdecydowanie większy. A to do mnie przemawia bardziej niż sto koni i tak dalej. Każdy się bawi w to co lubi.