Turysta na torze

 

Czy motocyklista z 30 letnim doświadczeniem może się czegoś nauczyć na torze? Czy takie szkolenie ma sens? Czy będę jeździł lepiej? A może chodzi tylko o to aby w bezpiecznych warunkach pod pozorem szkolenia odkręcić gaz do końca? Byłem, sprawdziłem, przeżyłem. I na te pytania odpowiedzi znalazłem.

Wybrałem typowe szkolenie doskonalące technikę jazdy. Szkolenie prowadziła najlepsza poznańska szkoła motocyklowa „High” której instruktorzy posiadają między innymi uprawnienia ADAC-u. Wybrałem ją z powodu wieloletniego doświadczenia i znakomitej opinii odrzucając po drodze oferty szkoleń jakich się ostatnio namnożyło, a prowadzonych często przez (jak się okazywało po sprawdzeniu) ludzi nazwijmy to „przypadkowych”.

I tak pełen wiary we własne umiejętności i doświadczenie wynikające podróżowania po różnych kontynentach naszej planety jako zwykły uczestnik szkolenia zameldowałem się na torze kartingowym w Gostyniu. Na torze pojawiły się różne motocykle: od 250-ek, przez różnej maści nakedy, po motocykle sportowe i cruisery na "adwenczerach" typu BMW GS. Ba – pojawił się nawet motocykl retro służący ćwiczebnie koledze Staszkowi w przygotowaniach do wyścigów motocykli zabytkowych.

Już na początku spodobało mi się to, że wszystkie motocykle zostały sprawdzone pod względem technicznym, a ich właściciele dokładnie zlustrowani pod kątem tego, czy to co maja na sobie spełni swoją rolę w przypadku upadku czy też tylko udaje.

W drugim kroku szef szkoły Marcin Kukawka przeprowadził z dużą charyzmą i swadą szkolenie z rzeczy niby oczywistych, ale jak się okazało w trakcie - nie dla wszystkich uczestników. Omówione zostały sposoby zmiany biegów (w tym bez użycia sprzęgła czyli z między gazem), prawidłowego użycia hamulców w trybie awaryjnym, co to jest ten magiczny „przeciwskręt” oraz dlaczego kierownica służy do kierowania a nie do trzymania (wtedy nazywałaby się „trzymalnicą”) oraz które elementy motocykla można spersonalizować ustawieniami „pod siebie”. I tu okazało się że jest ich całe mnóstwo. Wykład zakończył się omówieniem zasad poruszania się po torze i sposobów sygnalizacji na nim. Mimo, że nie było to dla mnie nic nowego to sposób przekazu był tak interesujący, że naprawdę z przyjemnością wykładu wysłuchałem.

Po części teoretycznej nastąpił podział na „grupy ćwiczebne” i się zaczęło.

Tor podzielono na dwie strefy w których kursanci pod okiem instruktorów wykonywali wielokrotnie, aż do spocenia manewry awaryjnego hamowania, slalomu wolnego i szybkiego, jazdy w łuku, jazdy wolnej oraz z zakresu utrzymywania równowagi. Z każdą minutą szło to wszystkim coraz sprawniej, a w pewnym momencie grupy zamieniły się miejscami i męczyliśmy się dalej. Musze przyznać z pokorą, że zjechałem z toru spocony ale z lepszym czuciem motocykla niż na tor wyjechałem. Co jest dowodem na to, że ćwiczeń nigdy za wiele, a wiarę w swoje nadprzyrodzone umiejętności można bardzo prosto zweryfikować - szczególnie kiedy wszystkowidzący instruktorzy powiedzą ci parę słów prawdy.

Kiedy wszyscy już się w ten sposób rozgrzali tor został otwarty w całości i podzieleni na grupy uczestnicy w liczbie po kilka motocykli zaczęli go poznawać jadąc za instruktorem. Po czym już samodzielnie zaczęliśmy nawijać kółka.

I tu rzec należy kilka słów o samym torze, który na początku z racji długości tylko 1 km nie wzbudzał we mnie nadmiernego entuzjazmu. W praniu okazało się, że co oczywiste jest to tor wolny (ale przez to bardzo bezpieczny), za to wymagający technicznie poprzez ostre nawracające zakręty i ich naprzemienne sekwencje. Które nie dawały odpocząć nawet na chwilę kierowcy.

Drugą zaletą toru było to, że instruktorzy widzieli całą nitkę przejazdu i widząc błędy ściągali z niego kursantów korygując na bieżąco popełniane błędy.

Z każdym kółkiem szło to sprawniej, szybciej i oczywiście włączyła się mała rywalizacja. Okazało się że motocykl klasy 250 na takim torze pod utalentowanym jeźdźcem może objechać każdy inny i że motocykle klasy 650 ccm leją jak chcą dużo mocniejsze i cięższe sprzęty.

Sesja za sesją byliśmy coraz szybsi, aż każdy z kursantów zaczął zamykać opony, a końcówki podnóżków zaczęły szorować po jezdni.

Piszący te słowa radził sobie dobrze, (w czym duża zasługa zwinności małego Versysa), a nawet we własnej samoocenie znakomicie, co nie znaczy że moja wizja „ale mi idzie” nie została skorygowana krótko i zwięźle przez instruktora, który wytłumaczył mi totalny błąd jaki robiłem w układania ciała w zakręcie. Treść tej rozmowy piszący zabierze ze sobą do grobu. Po korekcie okazało się, że po 30-tu latach jeżdżenia mogę winkle pokonywać z dużo większą swobodą i na sporo większej prędkości. A przecież do wolnych nigdy nie należałem. Istna eureka.

Kiedy po całodniowym treningu kulałem się do odległego o 60 km domu rozmyślając o tym bardzo intensywnym szkoleniu zauważyłem, że jadę w łukach zupełnie innym torem, z innym ułożeniem z bardzo dużym poczuciem swobody. A więc było warto.

Nabrałem też pokory, ponieważ okazało się, że zawsze, ale to zawsze można się czegoś nowego nauczyć. Szczególnie jeżeli pokażą ci to dużo lepsi od Ciebie w sposób jasny, prosty i przystępny.

Vesrysowi tez się spodobało i przy każdym wejściu do garażu męczy mnie teraz o bardziej miękkie opony i żebyśmy tam jeszcze wrócili. I myślę, że długo nie będzie mnie musiał do tego namawiać.

Podziękowania dla Szkoły Motocyklowej HIGH w Poznaniu

www.szkoleniemotocyklowe.pl

HOME